Moja podroz do czerwonego centrum Australii byla uwienczeniem naszych 2 miesiecznych wojazy po Antypodach. Do Ayers Rock pojechalem jednak samemu, gdyz doszlismy do wniosku ze nie bylo sensu ciaganac Veroniki przez pol kontynentu, na 2 dni na pustynie gdzie jedyna atrakcja jest gapienie sie w temperaturze 45 stopni na jakas skale. Nie wspominajac o dodatkowej atrakcji o ktorej nie pisza zadne przewodniki - permanentnie atakujacych wszystko co sie rusza (ucieczka na drzewo nic tu nie pomaga) i upierdliwych jak jasna cholera chmarach much.
Czulem sie tam przefantastycznie.
O podrozy do Uluru marzylem od pierwszego momentu kiedy gdzies, kiedys, jeszcze w Polsce, dawno temu zobaczylem ten niesamowity monolit w telewizji. Mozna powiedziec, ze byla to milosc od pierwszego wejrzenia, ale aby spelnic jedno z najwiekszych marzen mego zycia musialem czekac nastepne 30 lat. Troche czasu wiec to zajelo ale nic to, ja i tak po prostu zawsze wiedzialem ze kiedys stane twarza w twarz z Uluru. Ale gdy juz stanalem, jego ogrom i niewyslowione, wprost nieziemskie piekno powalilo mnie na kolana.
Ktos moze powie: to tylko skala. Moze i tak. Ale najwieksza skala na swiecie, mierzacy 2.5 na 3.5 km monolit sterczacy na 350 m w gore wsrod tysiecy km kwadratowych plaskiej jak stol polpustyni. Dlatego Uluru widac doskonale z kilkudziesieciu km (dalej od niego nie odjechalem). Gdzie czlowiek nie pojedzie i sie nie ogladnie, zawsze gdzies tam na horyzoncie zobaczy sterczaca bryle Uluru. Ten monolit na pustyni to jak Krzyz Poludnia na niebie Antypodow; zawsze wyznacza kierunek swiata i pokazuje droge do domu.
A propos Krzyza Poludnia, konstelacji tak charakterystycznej dla poludniowej polkulki ze zdobiacej flagi i Australii i Nowej Zelandii, mialem okazje zobaczyc go po raz pierwszy w calej swojej okazalosci wlasnie w Ayers Rock, swiecacego wsrod pustynnej nocy tak wyraznie ze nie moglem uwierzyc ze jakos wczesniej nigdy go nie widzialem. Moze dlatego ze szukalem jakiejs wielkiej konstelacji zagubionej wsrod innych gwiazd ktora widac tylko na zasadzie: jesli ktos wczesniej by mi nie powiedzial jak i ktore gwiazdy polaczyc oraz jak zinterpretowac powstaly ksztalt w zyciu nie pomyslalbym ze to ma byc jakis Rak czy inny Koziorozec.
Z Krzyzem Poludnia nie ma takiego problemu. Czlowiek spojrzy w niebo i od razu go widzi. Nie ma watpliwosci co tu polaczyc, skad wylowic, czy to juz Krzyz Poludnia czy wciaz lapy Wodnika? Dlatego ze Krzyz Poludnia jest sam, na uboczu w stosunku do innych gwiazd na niebie i jest bardzo zwarty co czyni go bardzo mala konstelacja ale jakze urokliwie charakterystyczna. Czlowiek patrzy w niebo i mysli odrazu: "O, krzyz". Faktem jest ze jest jedna 'ekstra' gwiazda ktora burzy nieco ten perfekcyjnie harmonijny uklad ale jest to mala niedoskonalosc w ogolnie rzecz biorac najbardziej charakterystycznej i najlatwiej rozpoznawalnej konstelacji widocznej z Ziemi. Szkoda ze nie widac jej z polnocnej polkuli.
Co do samego Uluru to mialem okazje podziwiac jego majestat o kazdej porze dnia co jest w tym przypadku o tyle istotne ze w zaleznosci od kata padania promieni slonecznych Uluru wyglada....inaczej. Trudno to opisac, zapraszam wiec do ogladniecia moich zdjec. Kolor Uluru przechodzi od rozowawego (poludnie), poprzez zoltawo-zlocisty (pozne popoludnie) i pomaranczowy (rano i wieczor) do ciemno-ceglastego (tuz po wschodzie i zachodzie slonca) i ciemno brazowego (zmierzch). Obserwowanie tego niesamowitego zjawiska jest tak samo ekscytujace jak eksploracja monolitu u jego podstawy dlatego amatorow uczestnictwa w tym niesamowitym spektaklu jest taka masa ze wokol Uluru wyznaczone sa specjalne miejsca do obserwacji. I tak jak ze wzgledu na ogrom Uluru, podczas obchodzenia jego podstawy (prawie 10 km; przyznam jednak ze tutaj pokonal mnie 45 stopniowy zar lejacy sie z nieba i co sekunde atakujace wszysktie zakamarki mojej glowy muchy wiec go nie obszedlem w calosci) mialem wrazenie ze na pustyni jestem tylko ja i skala, tak nagle podczas i wschodu i zachodu slonca zobaczylem, przyznam ze z lekka ulga, ze jestem tylko jednym z dziesiatkow ludzi ktorzy przyjechali tego dnia ogladac Uluru.
Bedac tam tylko przez 2 dni oczywiscie bierze sie calosc przezycia takim jakim dane go bylo doswiadczac podczas aury panujacej tam akurat podczas pobytu. Ja zawsze mialem wyobrazenie ze zobacze Uluru w, ze tak powiem, klasycznej postaci - masyw skalny na tle bezchmurnego nieba. Dlatego przyznam ze troche mina mi zrzedla gdy zobaczylem chmury klebiace sie nad Ayers Rock podczas mojego pierwszego dnia pobytu. Okazalo sie jednak ze nie moglem lepiej trafic; dzieki gromadzacym sie chmurom podczas obserwacji Uluru w promieniach zachodzacego slonca skropil nas 3 minutowy deszcz co dalo efekt teczy nad gornym grzbietem monolitu. Tecza mizerna, tak zreszta jak deszcz na pustyni, ale ile osob moze powiedziec ze widzialo tecze nad Uluru? Fantastyczne przezycie.
Nastepnego dnia po chmurach nie pozostalo ani sladu; moglem wiec zobaczyc Uluru takim jakim go zawsze chcialem uwiecznic.
Po ponownej doglebnej penetracji Uluru pojechalem sobie do oddalonejgo o 40 km zespolu zaokraglonych masywow skalnych a la Uluru o nazwie Kata-Tjuta (rzekomo po aborygensku: "Wiele Glow"). Kata-Tjuta to nowa 'oficjalna' nazwa formacji skalnych ktore do niedawna okreslano mianem 'The Olgas'. Cale szczescie jednak ze po 2 wiekach walki z aborygenska Australia, od niedawna w Australii panuje wrecz moda na Aborygenow i ich kulture (chociaz nie az tak rozpowszechniona jak totalny renesans kultury Maorysow w Nowej Zelandii) ktora manifestuje sie np. powrotem do aborygenskich nazw. Przywraca to poczucie autentycznosci, szczegolnie w przypadku tak nieodlacznych kulturze Aborygenow symboli jak Uluru (poprzednio: 'Ayers Rock') czy wlasnie Kata-Tjuta. 'The Olgas' kojarzy mi sie osobiscie z Ruskimi, czyli niezbyt sympatycznie; o wiele fajniej jest wiec patrzyc na te skaly myslac o nich jako o 'Kata-Tjuta'.
Zanim tam dotarlem jednak, szlaki wedrowne byly juz pozamykane ze wzgledu na panuajcy upal (wszystkie dluzsze szlaki na terenie paruku narodowego Uluru-Kata-Tjuta sa zamkniete gdy temp. powierza przekroczy 36 stopni C, co tak jak teraz - w lecie oznacza ok. 11 rano). Kata-Tjuta robi ogromne wrazenie, ale to mimo wszystko nie powala na kolana tak jak Uluru, zrobilem wiec tylko pare zdjec i ruszylem w droge powrotna.
Wczesnej jadac 40 km przez pustynie minalem...1 samochod; jaki wiec byl moj szok gdy nagle zobaczylem wzdluz drogi 2 ludzi! I to nawet nie idacych ale.... BIEGNACYCH (!!!) po pustyni, doslownie 'in the middle of nowhere' w 40-sto stopniowym upale! Na odlgos mojego samochodu staneli i zaczeli mnie zatrzymywac. Najwyrazniej mieli dosyc truchtu w tak ekstremalnych warunkach a do domu (zespol 5 hoteli, sklepu i 1 stacji benzynowej, calosc zwana Yulara) - daleko.
Majac przed soba 40 km samotnej jazdy wsrod pustkowi i po 2 dniach spedzonych sam na sam ze skala, laknac kontaktu ludzkiego zatrzymalem sie czym predzej. Okazalo sie ze nie moglem trafic na fajniejszych gosci.
Dowiedzialem sie ze kolesie to bracia, Australijczycy z Sydney trenujacy do siedmiodniowego wyscigu (240 km!) przez marokanska czesc Sahary, czyli w warunkach wypisz wyjmaluj okolice Uluru. Jeden z kolesi - Mark, tego dnia konczyl 40 lat; bylismy wiec rownolatkami. Najwyrazniej i jego midlife crisis dopadl w tym samym momencie tyle ze on realizowal sie przez bieganie w upale po piachac pustyn, podczas gdy ja w poznawaniu swiata mieszkajac w komfortowych hotelach i wylegiwaniu sie na plazy z malymi przerwami na snorkling. No ale dla kazdego cos milego.......
Sami jednak przyznali ze ich sposob na odreagowanie midlife crisis jest, jak sami to stwierdzili, 'ekstramialnie ekstremalny'. Podczas gdy ja plywalem sobie w basenie podziwiajac Krzyz Poldunia, oni spedzili noc spiac na pustyni, wsrod wezy, skorpionow i much. Ale podobno widzieli kangura! Pustynnego! Byli tym faktem najwyrazniej poruszeni. Nie chcialem juz im nic mowic ze kangura to mozna zobaczyc i w Calgary Zoo, moze nie pustynnego ale zawsze. Goscie byli jednak przesympatyczni tak ze 40 km drogi minelo jak z bicza trzasnal. Na moje pytanie skad maja tyle wolnego (teraz treningi na pustyni, potem wyscig w Maroku) odpowiedzieli ze wlasnie sprzedali swoja firme konsultingowa zajmujaca sie rekrutacja profesonalistow; po wyscigu maja jednak zamiar rozkrecic nastepna. Zapytalem sie ich dla zartu czy potrzebuja ksiegowych. No i mam sie z nimi skontaktowac po powrocie do Kanady.
Kto wie?
Ps. Jesli ktos chce dowiedziec sie wiecej o ich wyscigu na Saharze i o ich samych wogole, ich strona intenretowa to: www.projectsahara.com. Polecam.

Saturday, January 26, 2008
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
1 comment:
Dzien Dobry Wam, podziwiajcie i kozystajcie ze slonka ile sie da, bo jak wrocicie to te kilka dni maja osiagnac temp. -31C. Martwie sie bo nie wiem jak Wam podac kurtki. Trzymajcie sie goraco i do zobaczenia jak wrocimy.
Post a Comment