Monday, January 21, 2008

Przed przyjazdem do Melbourne slyszalem wiele glosow na temat rzekomej europejskosci tego miasta. Nie za bardzo wiedzialem o co chodzi i na czym ma ta 'europejskosc' polegac. Po tygodniu spedzonym w tym miescie - wciaz nie za bardzo wiem. Melbourne wyglada jak kazde inne duze polnocno-amerykanskie miasto plus tramwaje. Moze europejskosc Melbourne to wlasnie te tramwaje?

Przyznam ze i owszem, moze i wiecej dzieje sie w centrum Melbourne nizli w przecietnym polnocno-amerykanskim (czy australijsko-nowozelandzkim) miescie tej wielkosci; chodniki sa generalnie bardzo szerokie a mimo wszystko zapchane ludzmi, wszystkie restauracje maja stoliki na chodnikach (zawsze pelne), co rusz slychac jakichs domoroslych spiewakow, widac lewych cyrkowcow czy po prostu lokalnych dziwolagow. A przez ten cywilizacyjny chaos raz po raz przewala sie z hukiem tramwaj. No niby fajno jest ale zeby od razu mialo to-to przypominac Europe?

Nieporozumieniem jest tez podobno najbardziej europejska dzielnica - St Kilda. Z Europa kojarzyc moze sie ewentualnie jej JEDNA ulica, Acland (przy ktorej mieszkamy) a wlasciwie to tylko jej koncowka, gdzie swoje businessy maja Polacy, jak slynna na cala Australie cukiernia "Europa" czy po sasiedzku jadlodalnia "Frank's Place". No fakt, ten circa 250 metrowy kawalek ulicy zapchany po obydwu stronach cukierniami, butikami, kwiaciarniami, lodziarniami i innej masci sklepikami, z natloku businessu i ludzi na ulicy mozna ewentualnie pod Europe podciagnac. No a jak jeszcze przewali sie przez to wszystko tramwaj to nic tylko wypisz wymaluj Wieden albo inna Warszawa. Pojdziesz jednak troche dalej niz koncowka linii 96 albo ulice w bok i Europa sie konczy. Definitywnie.

Moze fajna jeszcze jest ulica Fitzroy (ale tylko jej lewa strona patrzac w strone Oceanu) zas reszta St Kilda, moim zdaniem, jest totalnie przereklamowana. Przyznam jednak bez bicia ze to co jest, jest ZAWSZE i TOTALNIE zapchana klientami. Piatek, swiatek czy niedziela. Od rana do polnocy. TLUMY LUDZI okupuja kazda restauracje, cukiernie, pub czy inna dyskoteke. To robi wrazenie; ja rozumiem - weekend, ludziska nie pracuja, kazdy chce odpoczac i zrelaksowac sie przy ptysiu i malej czarnej (nazywanej tutaj 'flat white') w kulturalnej atmosferze a przy okazji lyknac troche jodu od Oceanu i odchamic sie w para-europejskich klimatach. No wiec tluszcza rusza do St Kilda.

Ale przychodzi poniedzialek rano. Przecieram oczy o 8:00 po ledwie paru godzinach snu bo jakis duren znow darl pyska przez pol nocy (dyskoteka tuz za rogiem). Mysle sobie:

"Poczatek tygodnia wszysto wroci do normy, ludzie pojda do roboty i odechce im sie balowania, imprezowania i przesiadywania w restauracjach. Bedzie cisza i spokoj..."

Nic bardziej blednego.

Na przeciwko naszego domu sa 2 restauracje. 1 serwuje sniadania. WSZYSTKIE stoliki pelne i w srodku i na zewnatrz. Komplet klientow. O 8:00 rano w poniedzialek! I tak przez caly dzien do zamkniecia. A o 3 nad ranem jakis debil znow sie zaczal wydzierac......

Totalnie zbity z pantalyku tym rozwojem sytuacji, nastepnego ranka zrobilem obchod okolicznych przybytkow aby zorientowac sie czy tlumy w restauracji na przeciwko to jakis ewenement czy raczej regula. Przeszedlem sie wzdluz i wszerz Fitzroy Street. Moze nie bylo kompletow ale WSZYSTKIE restauracje byly otwarte, serwowaly sniadania i wszystkie mialy klientow. Ja rozumiem, wypic kawe, przekasic croissanta, przeczytac gazete, ewentualne wypalic papierosa. Ale ci wszyscy ludzie siedzieli nad stertami jedzenia! Zaintrygowany tym widokiem zaczalem im zagladac do talerzy; i coz oni jedli, az przykro patrzec: jakies wielojajeczne omlety, jajecznice z 5 jaj, stosy nalesnikow z bita smietana itd, itp. Czyli po prostu nic czego nie mogliby sobie zrobic w domu szybciej, zdrowiej i za pol ceny. Komu sie chce szykowac sie z samego ranca tylko po to aby isc do restauracji i siedziec godzinami nad glupia jajecznica?

Kto tutaj zwariowal, czy swiat czy ja?

W kazdym razie jedno jest pewne: Melbourne to z pewnoscia wiec miasto ludzi uwielbiajacych plenerowe zycie socjalne, w kazdej jego postaci. Nic wiec dziwnego ze to wlasnie tutaj rozgrywany jest jeden z wielkoszlemowych turniejow tenisowych - Australian Open na ktory i my rzecz oczywista sie wybralismy aby dopingowac nasze dzielnie spisujace sie w nim rodaczki - Marte Domachowska i Agnieszke Radwanska. Domachowska mielismy ogladac w sobote w meczu z jakas Chinka ale mecz odwolano ze wzgledu na deszcz. W miedzyczasie Radwanska wygrala swoj pojedynek tak ze pofatygowalismy sie na korty znowu w poniedzialek aby miec okazje zobaczyc i jedna i druga (bo w niedziele takze Domachowska wygrala swoj mecz).

Atmosfera na kortach Australia Open panuje przefantastyczna; zywcem przypomina mi to Mistrzostwa Swiata pilki noznej w pigulce (no bo jednak i skala i rozmach imprezy nie ten). Kolorowy tlum powiewajacy swoimi barwami narodowymi a ze kazdego dnia gra wielu reprezentantow rozmaitych krajow, tlum jest gesty i glosny. Doping czasem przypomina wypisz wymaluj ten z meczow pilki noznej jest wiec, jak na kojarzacy sie z cisza i skupieniem tenis, dosyc chaotycznie. Tegoroczna impreza miala juz np. starcia kibicow (Serbowie z Chorwatami) i interwencje policji z uzyciem gazow lzawiacych. Wypisz wymaluj burdel na trybunach a la pilka nozna. Az sie cieplej czlowiekowi robi na sercu widzac takie sceny. Przynajmniej wie ze jest na meczu o cos.

My na mecz Radwanskiej udalismy sie w pokojowych nastrojach (mimo ze grala z Rosjanka, babo-chopem z postura Frankensteina, niejaka Pietrowa, przy ktorej Agnieszka wygladala jak istne chuchro) i bez barw narodowych (bo jestesmy przejazdem). Ale w miedzyczasie Marta pierdyknela sobie na policzku polska flage tak ze zrobilo sie calkiem swojsko, tym bardziej ze na trybunach zasiadlo sporo rodakow ktorzy m.in. rozwiesili przyzwoitych rozmiarow flage narodowa, tyle ze z napisem Bialystok.

Wyszly dziewczyny i zaczal sie mecz. Rosjanka natarla z takim impetem ze w pierwszym secie przejechala po Radwanskiej (mimo naszego usilnego dopingu) jak czolg T-34 i szczerze powiedziawszy miny nam zrzedly bo wygladalo na to ze mecz skonczy sie gladkim zwyciestwem Frankenstaina. Na szczescie Agnieszka, jakims cudem stawila czola jej atomowym serwisom i gra sie wyrownala. Obserwujac postury obydwu zawodniczek wygladalo to na walke Davida z Goliatem i nie moglem uwierzyc ze Radwanska nie tylko jakos odparowywuje frontalny atak nacierajacego jak ten Mul Pancerny Petrowej ale i zaczyna wygrywac swoje serwisy. Od gemu do gemu, gra sie wyrownala. W 3-cim secie Petrowa siadla zupelnie symulujac jakas kontuzje (zeszla nawet z kortu na dobre 20 minut podczas ktorych moglem zaopatrzyc sie w piwo i lody) a koncowka nalezala juz tylko do Radwanskiej ktora grala jak z nut wygyrwajac ostatniego seta do jajca.

Przepiekny mecz, fenomenalna atmosfera na kortach i wspanialy dla Polki wynik. Prawdziwa uczta dla kibicow, szczegolnie kibicujacych Radwanskiej.

Potem ogladnalem jeszcze mecz Cilic-Blake ale pomimo dobrego poziomu i zacietosci walki zabraklo dla mnie osobiscie w tym wszystkim elementu patriotycznego w zwiazku z czym calosc splynela po mnie jak woda po kaczce. Dopiero to uswiadomilo mi jak waznym dla pelnego przezycia takiej imprezy jak Autralian Open bylo uczestnictwo w meczu Polki. Cale szczescie z jest taka Radwanska i czlowiek moze sie tym wszystkim naprawde poemocjonowac.

To byl naprawde piekny dzien. Jutro jedziemy zobaczyc Great Ocean Road a w srode - znow tenis!

1 comment:

Sebastian D. said...

Tak, wypatrywalismy Was na trybunach. Moze namow Marte aby sobie polska flage walnela w dekolcie a nie na policzku to ja napewno kamery pokaza ;)
Wszyscy kibicujemy Radwanskiej i mam nadzieje ze jeszcze 3 razy bedziecie musieli wybrac sie ja ogladac!