Monday, January 28, 2008

Pakujac sie na jutrzejsza droge do domu, robie sobie szybko w glowie rachunek 'zyskow i strat' naszej podrozy. O zyskach juz mowilem. Teraz o stratach, pomijajac moze te materialne (lacznie z moja ukochana katana dzinsowa ktora zostawilem w taksowce w Sydney), bo te sa oczywiscie katastrofalne.

Oto wiec moje 'top ten' niekoniecznie w takiej a nie innej kolejnosci:

1. Widzialem kolczatke ale nie widzialem dziobaka
2. Nigdy nie zobaczylem skikajacego beztrosko po australijskich rowninach kangura
3. Nie mialem okazji (oraz czasu, pieniedzy i pogody) aby zobaczyc The Great Barrier Reef
4. Przez tropiklana ulewe nie objechalem dookola Moorea
5. 1 Apostol zawalil mi sie ledwie na 2 lata przed moim tu przyjazdem
6. W Australii bylem wyrzucony z roznych przybytkow, raz (prawie na pysk) z convenience store oraz z obskurnego fast food. Australijskie chamy!
7. Ledwie przezylem atak kilkunastu karaluchow, 1 daktylowca, 2 chrzaszczy i pajaka
8. Po raz pierwszy w zyciu jechalem taksowka ktorej kierowca:
a) pierwsze pytanie jakie mi zadal brzmialo: - "Czy mozesz mi powiedziec jak tam dojechac?"
b) pol drogi gawedzil ze znajomym z Bobmaju drac sie w nieboglosy w narzreczu Hula-Gula (najwyrazniej kiepski odbior przez komorke Melbourne-Bombaj)
c) pod koniec ZABLADZIL (!!!) Mimo ze caly czas uzywal GPS ktory prowadzil go jak po sznurku
d) Z mina zbitego psa dozowal mi wydawanie reszty liczac na......NAPIWEK (!!!). Juz mu chcialem powiedziec ze napiwek to moze sobie odliczyc za ta ekstra droge za ktora mi policzyl kiedy sie zgubil. Ale po co?
9. Conocne wysluchiwanie przez bite 2 tygodnie nocnych wrzaskow za oknem obdzieranych ze skory meneli i ich (przepraszam za dosadnosc ale nie moge inaczej) dziwek w Melbourne. No ale wiadomo..."EUROPA"!!!
10. Zmarnowane pol tygodnia w Auckland ze wzgledu na lejacy deszcz oraz, jak to okreslam, ogolny nowozelandzki 'pogodowy bullshit' (pomimo rzekomo panujacego tam lata) sprzedawany w przewodnikach jako 'subtropical climate' a w rzeczywistosci przypominajacy permanentny poczatek maja w Polsce.

A poza tym, a moze przede wszystkim: WSZECHOBECNA DROZYZNA ktora osiagnela swoje apogeum w NZ ktorej np. proceder bezczelnego wyciskania ostatnich pieniedzy od turystow w postaci placenia $25 od lebka przy wylocie z kraju stawiaja stawiaja ten kraj w takiej kategorii jak Kuba czy Dominikana gdzie tego rodzaj praktyki sa powszechne acz zrozumiale. Ale w NZ?! Zenada! Australia nie pobiera oplat za wylot z kraju ale np. placenie $4 za wozek na lotnisku w Melbourne to tez swego rodzaju rekord swiata. O Tahiti nie wspomne bo to osobna kategoria wymykajaca sie wszelkim racjonlanym klasyfikacjom i jedno co sie cisnie na usta widzac takie zdzierstwo to okrzyk: "Ratunku!!! Zldzieje!!!".

To tyle. Niby nic, a jednak. Na pocieszenie oczywiscie wciaz pozostaje mi cala litania 'zyskow', lacznie z tym dla mnie najwazniejszym - doglebnej penetracji Uluru oraz wszystkich jego zakamarkow tudziez fakt wciaz przebywam w miejscu gdzie temperatura na dzien dzisiejszy jest rowno 70 (slownie: SIE-DEM-DZIE-SIAT) stopni Celcjusza wyzsza niz w Calgary. Co jednak juz np. dla Veroniki nie jest zadnym argumentem. Dzis rano informujac ja ze idziemy na plaze, Veronika zaprotestowala kategorycznie mowiac (cytuje):
- "Co? Znow na plaze? O nie! Codziennie chodzic na plaze jest boring"!

Czas do domu.

No comments: