Wednesday, January 2, 2008

Nie moge uwierzyc ze jestesmy tutaj dopiero 5 dni a tak wiele sie wydarzylo. Oprocz absolutnego 'highlight' naszego tutaj pobytu - noworocznych celebracji, przeslismy juz przez most, bylismy juz w w tutejszym Zoo i w Koala Sanctuary, zwiedzilismy Opera House, zaliczylismy Harbour Cruise, a codziennie chodzimy z Veronika do pobliskiego Lunaparku (niecale 10 min. piechota od naszego mieszkania) aby przejechac sie na tym i owym. Poznalismy takze osobiscie 'znajomego znajomego', Pana Przemka (od 18 lat w Sydney) dzieki ktorego uprzejmosci bylismy w tutejszym polskim kosciele. Dzis zas jedziemy do Blue Mountains. Kolorowy zawrot glowy, naprawde.

Nie moge wyjsc z podziwu ze Veronika wytrzymuje to tempo i dzielnie przebiera swoimi chudymi nozkami przemierzajac z nami codziennie parokilometrowe szlaki.

Co do Pana Przemka to akurat tak sie zlozylo ze podobnie jak Pani Hania z Wellington, Pan Przemek jest jednym z glownych animatorow zycia polonijnego w Sydney. Przeswietny, niezwykle komunikatywny facet ktory zaraz po mszy przedstawil nas praktycznie rzecz biorac WSZYSTKIM rozmawiajacym po mszy przed kosciolem Polonusom. Bo Pan Przemek zna tutaj wszystkich i wszyscy znaja Jego. Musze powiedziec ze jako goscie z Kanady wzbudzilismy niemala sensacje i zainteresowanie ogolu. Jeden z obecnych, najwyrazniej bardzo poruszony tym faktem powiedzial z duma ze tez jedzie do Kanady w.....lutym (?!), aby, jak stwierdzil, sprawdzic czy Kanada naprawde pachnie zywica.

Nie wiedzialem czy gosciu kpi czy o droge pyta bo zwiedzac Kanade w lutym to jak zwiedzac Sahare w lipcu i powiedzialem mu ze Kanada i owszem, zywica pachnie ale w lutym bedzie to waptliwe do stwierdzenia jako ze wszystkie zapachy tudziez zycie biologiczne wystertylizuje doszczetnie mroz circa -30 stopni. Facet najwyrazniej byl tym stwierdzeniem bardzo skonsternowany bo zmarkotnial potwornie i odszedl gdzies na strone w glebokim zamysleniu.

Troche zaczalem zalowac ze mu to powiedzialem ale ludzie, kto przy zdrowych zmyslach jedzie ZWIEDZAC Kanade w lutym?!

Ogolne rzecz biorac bylo naprawde bardzo sympatycznie rozmawiac z dziesiatkami nieznajomych ale napawde przemilych, serdecznych i autentycznie ciekawych Kanady osob. Godzine pozniej zostalismy przed budynkiem kosciola.....sami z Panem Przemkiem i ostatnia para jego znajomych, tak samo komunikatywnych jak on; wszyscy inni rozjechali sie juz dawno do domow. Z nimi rozmawialo sie jednak tak swietnie ze od razu wiedzialem ze z takim ludzmi moglbym sie zaprzyjaznic. Gosciu byl totalnym gawedziarzem i mial takie jajcarskie historie ze trudno bylo mi przestac z nim rozmawiac. Wspominal np. jak sam, swego czasu, jeszcze w PRL chcac wyrwac sie z komunistycznego marazmu w totalnej desperacji wpadl z kolesiami na pomysl 'wyprawy' do Kanady ktorej odleglosci od Polski, gigantyczna powierzchnia, pustka i nieskazitelnosc natury naprowadzila na pomysl.....zmontowania lewej 'wyprawy' poprzez Kanade, oczywiscie z poproszeniem o azyl pod jej koniec. Czyli przyjemne z pozytecznym. Pomysl wydawal im sie fenomenalny tyle tylko ze wyprawa taka, dla nastoletnich zapalencow z PRL, bez paszportow, bez wiz tudziez bez twardej waluty, musiala oczywiscie miec swojego sponsora z zagranicy ktory by im to wszystko dal/zalatwil. Z tym fantem tez kolesie uprorali sie bezproblemowo - sklecili list i to, a jakze, po angiesku do National Geographic Society z prosba o sponsoring ich 'wyprawy'. Najsmieszniejsze w tym jest to ze National Geographic, bedac powazna firma, podszedl do ich propozycji z totalna powaga i......... odpisal im! Oczywiscie ladnie ale stanowczo odrzucajac pomysl sponsoringu wyprawy poprzez Kanade tlumaczac ze w danej chwili sponsoruja juz duzo wypraw i ze Kanada, jako taka, od lat nie jest juz celem odkrywczych wypraw wiec przepraszaja ale, wicie rozumicie, nic z tego nie bedzie,itd, itp.

Musze powiedziec ze slyszalem juz o wielu desperackich probach wyrwania sie z komuny ale ten byl naprawde oryginalny; szczegolnie w porownaniu z innymi probami ucieczki (uprowadzenia samolotow-rozypylaczy tudziez wcisniecie sie miedzy oski TIR-a) mozna powiedziez ze az elegancki. Szkoda tylko ze w swojej naiwnosci z definicji skazany na niepowodzenie....

I bysmy pewnie tam dalej tak stali i rozprawiali o Australii, emigracji i emigrantach gdyby nie to ze sfrustrowana do reszty ta inercja Veronika rozryczala sie po prostu na calego i kategorycznie zarzadala ze ona chce juz 'do domku'.

Stojac i rozmawiajac z wieloma ludzmi przed kosciolem, poznalismy takze tamtejszego ksiedza. Musze powiedziec ze udzial w mszy prowadzonej przez niego byl jak swiezy powiew w porownaniu z udzialem w mszy w Wellington. Jego sposob prowadzenia mszy, erudycja podczas kazania, fantastyczny, bezposredni kontakt z wiernymi podczas samej mszy (akurat byl chrzest i 40-sta rocznica pozycia malzenskiego), luz a jednoczesnie profesjonalizm przypomnial mi nagle, wypisz wymaluj, msze prowadzone przez naszego nieodzalowanego ksiedza Adama. W tym wszystkim byla energia, cieplo i serdecznosc, zupelnie jak podczas mszy prowadzonych przez sp. ksiedza Adama. Po mszy, dowiedziawszy sie w rozmowie z nim ze tez jest Chrystusowcem, nie moglem sie powstrzymac i spytalem sie czy moze slyszal kiedys o ksiedzu Adamie ktory zmarl bedac ksiedzem w naszej, calgaryjskiej parafii.

Okazalo sie ze nie tylko znal go doskonale ale byl, mimo paru lat roznicy wiekowej (gosciu nie ma jeszcze 40-stki) Jego najserdeczniejszym przyjacielem. Prowadzil nawet msze pogrzebowa ksiedza Adama!Dowiedzielismy sie tez ze tak samo jak ksiadz Adam pochodzi z okolic Szczecina i jest blisko zwiazany z tym miastem co jest oczywiscie kolejnym dowodem na absolutna wyjatkowosc ludzi pochodzacych z tamtych stron ; - )

Do nastepnego razu.

No comments: