Sunday, December 9, 2007

Drugi dzien w Auckland. Niebo zasnute, siapi deszcz ale jest stosunkowo cieplo (ok. 20 stopni). To juz chyba jakas tradycja, zeby nie powiedziec ‘fatum’: tam gdzie sie pojawiamy pogoda sie najzwyczajniej w swiecie nastepnego dnia pier......li. Przepraszam za doslownosc ale jestem juz tym troche zmeczony.

Wiecej slonca i ciepelka prosze! Halo!

Choc z drugiej strony to dobrze ze nic sie nie dzieje. Przychodzimy z Marta do siebie po szalenstwach poprzedniego dnia obserwujac z naszego nowego lokum (szyby na cala sciane z widokiem na Waitemata Harbour) leniwie cumujace przy pobliskim nabrzezu olbrzymie cruise liners. Akurat wplynely 2. I mimo siapiacego deszczy - jest pieknie.

A jeszcze 12 godzin temu wszystko wygladalo tragicznie. Wogle caly wczorajszy dzien o malo nas nie wykonczyl. Prawdziwy emocjonalny rollercoaster. Ale po kolei:

Najpierw pobudka o 4:30 rano w Papeete. Potem lot – prawie 6 godzin do Auckland. Na szczescie bez wiekszych przygod (czytaj: nieludzkiego trzepania) chociaz oczywiscie jak zwykle swoja porcje powietrznych wirow mysialem przezyc.

Po przyjezdzie do Auckland pojechalismy zainstalowac sie do naszego mieszkanka w centrum. Mieszkanko wynajalem uprzednio na internecie myslac ze wynajalem palac z przepieknym widokiem (wieza) w swietnej lokalizacji. Okazalo sie ze wynajalem nore w budynku przypominajacym (z filmow) wnetrze wiezienia w Alcatraz z mieszkankami o powierzchni porownywalnej z tamtejszymi celami. Czy wspomnialem takze ze przybytek ow lezal na szczycie jakiegos cholernego pagorka? Tak ze wszedzie bylo (w drodze powrotnej) pod gorke.

Zalamka. Rozpacz czarna. Dol totalny. Przygnebienie. I jedna mysl kotlujaca sie pod czaszka: “Uciekac, natychmiast uciekac”. Tylko gdzie?

A mialo byc tak pieknie.

Faktem jednak jest: widok byl po prostu FE-NO-ME-NAL-NY. Troche to za malo jednak po naszym 5-gwiazdkowym zakwaterowaniu na Tahiti. Pozostawal jeden sposob na zaabosorbowanie szoku po zderzeniu z twarda nowozelandzka rzeczywistoscia. Alkohol.

Do sklepu bylo raptem 5 minut piechota (ostro pod gorke) gdzie udalismy sie pospiesznie zaraz po zainstalowaniu w naszej celi. Obciazeni jak wielblady jakims cudem dotachalismy wszystkie nasze zakupy wlokac rece po ziemi do naszego wiezienia na ostrej gorce. W kulminacyjnym momencie podejscia nawet bedaca dotychczas w swietnej formie Veronika stwierdzila:

- Jestem zmeczona, glodna, juz dalej nie moge isc i chce mi sie plakac.

Sam bylem juz taki zmeczony ze wszystko co moglem Jej zaoferowac to to ze poniose jej siatke w ktorej raptem miala jogurt i bulke (poczatkowo chciala nam pomoc wiec dalismy jej cos symbolicznego).

Wyjscie po zakupy okazalo sie jednak na dluzsza mete zbawienne nie tylko dla dla naszego zdrowia psychicznego i podejzewam ze calego pobytu w Auckland wogole. Otoz tachajac siaty w drodze ze sklepu do Alcatraz, katem oka zauwazylem nagle (Marta twierdzi ze to Ona zauwazyla pierwsza ale nie jest to prawda) fantastycznie zlokalizowany, bardzo porzadny budynek z podobna talica do naszego – Waldorf Apartments i pomyslalem sobie:

- „Kurde, ale byloby fajnie tutaj mieszkac. Sklep za rogiem, wszedzie PLASKO, swietny widok na zatoke i wogole przyjemnie. Ze ja tego budynku nie wyczailem na internecie.....”

Po powrocie do celi wlasnie zasiadalem do komputera z piwem w rece (browar marki Steinlager oczywiscie) aby zaczac wlewac w siebie to cudowne zlociste panaceum oraz przelac moje frustracje na elektroniczny papier gdy nagle Marta stwierdzila kategorycznie:

- Ja tutaj nie wytrzymam. Badzze mezczyzna! ZROB COS!!!

Czy cos w tym stylu. W kazdym razie brzmialo to dosyc dramatycznie. Na tyle dramatycznie ze pospiesznie odstawilem browar, chwycilem za telefon i zadzwonilem do naszej resident manager, bardzo sympatycznej zreszta osoby.

Kobitka odniosla sie do mojego tlumaczenia ‘wicie-rozumicie’ z sympatia i powiedziala ze zadzwoni do resident manager budynku ktory widzielismy. Pol godziny pozniej okazalo sie ze maja tam 1 bedroom apartment z pokoikiem na komputer (den) za ledwie $20 wiecej na dzien niz nasza klitka! Pospiesznie zgodzilem sie na zamiane bez ogladania mieszkanka myslac ze ‘all things being equall’ przynajmniej bedziemy mieli sklep za rogiem. No i BEDZIE PLASKO!

Pozostawala tylko kwestia przetachania naszych 5 waliz, 3 podrecznych bagazy, Veroniki siedzonka do samochodu i teraz naszych zakupow (circa 5 wypchanych siatek). Ale co tam, najwazniejsze aby wydostac sie z tej nory.

Piec minut pozniej bylem w drugim budynku aby odebrac klucze. Z jak najgorszym przeczuciem otworzylem drzwi.... I oto -zamurowalo mnie. Przetarlem oczy. Uszczypnalem sie. Wyszedlem na korytarz i jeszcze raz sprawdzielm numer. Nie bylo watpliwosci. To tu.

Niewiarygodne.

Przed soba mialem mieszkanie nie tylko circa 3 razy wieksze niz nasze poprzednie lokum w Alcatraz ale widac ze bylo po prostu nowiusienkie, czyste, jasne (okna na cala sciane) oraz przestronne (wysokie sufity). Sypialnia – normalny, osobny pokoj a nie jakies tam przepierzenie. Ladna nowoczesna kuchnia. Olbrzymi taras z przepieknym widokiem na Waitemata Harbour itd, itp.

Rewelacja! Tutaj mozna zyc!

Pospiesznie wrocilem do zdolowanej Marty przynoszac dobra nowine. Odzyla w jednej sekundzie. Troche bylo urwania paly z ponownym przenoszeniem naszego dobytku ale jakos to poszlo. I tym oto sposobem, od wczoraj mieszkamy w nowoczesnym, landym, swietnie zlokalizowanym mieszkaniu. Od razu poprawily nam sie humory i spodobalo Auckland.

Zeby teraz tylko ta cholerna pogoda sie wyklarowala...

Na dzisiaj tyle.

Ps. Przez weekend mialem problemy z dostepnem do internetu dlatego ta wiadomosc zamieszczam dopiero teraz.

Ps2. Zdjecia uaktualnie jak bede mial je juz czym uaktualniac.

Ps3. Z przerazeniem obserwuje ludzi jezdzacych tutaj samochodami po zlej stronie drogi. Juz za 2 dni sam bede musial jezdzic razem z nimi. Szczerze powiedziawszy – nie widze tego, np wjezdzajac na rondo ustepujesz pierszenstwa jadacym z.....prawej strony! A ja bym nawet nie wpadl na pomysl zeby sie spojrzec w prawo...

Wlos sie jezy i staje deba.

Wish me luck.

1 comment:

Asia said...

w zwiazku z tym ze nikt nie dodal komentarza do tego dnia, ja cos wpisze. a wiec (weim, nie zaczyna sie zdania od "a wiec"!), to tez jest moja dzienna rozrywka w pracy i z Marzenka sobie komentujemy wasze zdjecia i wyprawy i tornada, oops!, cykolony a wlasciwie te antycyklony...ha, ha!
pa!