Sunday, December 16, 2007

Nasz pierwszy 'Bed & Breakfast' w NZ. I to w dodatku 'Exclusive'. Tak 'ekskluzywny' ze z nazwy w cene wliczone jest tylko 'Bed'. Za sniadanko trzeba juz zaplacic extra : - ( No ale musze przyznac ze faktycznie, oferujac taki widok (i komfort) wlasciciele moga sobie pozwolic na wiele. Wybaczam wiec im wspanialomyslnie piszac te slowa z tarasu u ktorego stop rozposciera sie widok na Bay of Islands. Dzis w pospiechu, za zgoda i pocalowaniem w raczke gospodarzy zaladowalem zdjecia z ostatnich 2 dni na ich prywatnym dojsciu do internetu. Nawet nie mialem czasu zeby je skomentowac.

Internet tez mial niby byc w pokoju ale go nie ma. Gdyby nie ten cholerny widok to cos bym chyba im na ten temat powiedzial.......

Czy wspomnialem ze zaplacilem za pokoj $10 niz powinienem?

No ale mniejsza. Miejsce jest po prostu FE-NO-ME-NAL-NE. Od 2 dni jestesmy w miejscowosci Paihia (a wlasciwie w Haruru Falls, 3 km od Paihia) w Bay of Islands, 2 godziny na polnoc od Auckland. W dniu naszego przyjazdu pogoda byla, jak zwykle, nieciekawa ale nastepnego dnia przetarlo sie na tyle ze zdecydowalem sie pojechac na wycieczke statkiem po Bay of Islands z glowna atrakcja, przeplynieciem przez tzw. 'Hole in the Rock'. Na wycieczke pojechalem samemu bo ani Marta ani Veronika nie mialy ochoty na pare godzin bujania po oceanie. W sumie faktycznie, z 4 godzin na oceanie gdzies z godzine bujalo naprawde wsciekle. Ocean byl tak, wbrew swojej nazwie, bardzo nie-Spokojny ze nawet nie udalo sie nam przeplynac przez wspomniana 'Hole in the Rock'.

Niewazne, dla mnie najwazniejsze bylo to ze przez 4 godziny molgem przy ladnej pogodzie podziwiac przepiekne widoki Bay of Islands. Podczas wycieczki zatrzymalismy sie na godzine na przefantastycznej wyspie o smiesznej nazwie Urupukapuka; jednej z dziesiatek takich wysp w zatoce.

To byl naprawde piekny dzien.

Ukoronowaniem calosci byla przepyszna kolacja w jednej z restauracji w Paihia (z krajowymi specjalami: seafood i udzcem baranim) i obalenie (juz w zaciszu domowych pieleszy) wczesniej zakupionej butelki wina z pobliskiej winiarni Cottle Hill w Kerikeri (uwiecznionej na paru zdjeciach).

Czy moze byc piekniej?

Smakujac winko w Cottle Hill ucielismy sobie pogawedke z wlascicielem ktory na wiesc ze jestesmy Polakami przypomnial sobie impreze w ktorej uczestniczyl swego czasu gdy do jego przybytku zawiatali nasi rodacy, jak facet okreslil, 'w desperackim poszukiwaniu alkoholu bo konczyly im sie zapasy'. Przyznam ze struchlalem na ta wiesc bo krajanie w takim stanie potrafia narobic niezlego bigosu....

Byly to 4 pary podrozujace po NZ 'camperami' z ktorych tylko 1 osoba mowila po angielsku i tlumaczyla za wszystkich. Na szczescie, jako ze i dla wlasciciela winnicy i dla rodakow temat alkoholowy byl bliski ich sercom, wszyscy szybko nawiazali kontakt po czym wlasciciel winnicy zostal poczestowany Zubrowka (jak to-to im sie uchowalo?) ktorej smak wspominal dzisiaj w swoich opowiesciach prawie ze ze lzami w oczach. Imprezka musiala byc naprawde niewaska bo caly czas powatrzal tylko: "great people" co sprawilo ze kamien spadl mi z serca bo bylem raczej przygotowany na wysluchanie jaka chryje urzadzili nasi niedopici rodacy u goscia w stylu: "wychlali wina za $100, nic nie kupili i pojechali obrazeni bo przestalem im polewac". Rodacy staneli jednak na wysokosci zadania - nie dosc ze zaopatrzyli sie w winko u goscia to jeszcze go schali Zubrowka.

Jakaz to radosc - duch w narodzie jednak nie ginie. Pieknie.

Jutro zmieniamy miejsce pobytu i jedziemy na...... farme kolo Dargaville. Mam troche mieszane uczucia na ten temat ale Veronika od tygodnia mowi juz tylko o tym. A poza tym farma jest blisko najstarszego (ponobno ponad 2000 lat!) i najwiekszego, bardzo rzadkiego juz dzisiaj endemicznego w NZ drzewa kauri; cos w stylu debu Bartek tylko na egzotyczna modle, wiec powinno byc ciekawie. Plus oczywiscie niesamowity, paprociowy las a la Jurassic Park; lasow takich jest tutaj zreszta dosyc sporo. Im dalej na polnoc - tym wiecej. Drzewa-paprocie sa tak oryginalnie nowozelandzkie ze lisc paproci jest, obok ptaka Kiwi, narodowym symbolem kraju.

Co do Kiwi to tak chcialem zobaczyc tego ptaka-cudaka ze skusilismy sie na wizyte w pobliskim, z lekka zapyzialym businessie o hucznej nazwie 'Kiwi House'. Jako ze Kiwisie to zwierzatka nocne, jedyna okazja aby je zobaczyc jest wizyta w takim wlasnie przybytku. No chyba ze ktos chce koczowac z latarka cale noce pod paprocia w srodku nowozelandzkiego lasu. A i tak Kiwisia pewnie nie zobaczy bo to bardzo rzadkie juz dzisiaj ptaki ktore w dodatku sa bardzo terytorialne. Jeden Kiwi nie toleruje drugiego na obszarze kilku kilometrow kwadratowych!

Tak ze w malym kiwisiowym zoo ktore odwiedzilismy egzemplarz byl tylko......jeden : - ( Ogladac mozna bylo go wiec tylko po ciemaku, w specjalnie zorganizowanej dla ptaka ekspozycji. No i niby byl ale gdy do tej ciemnicy weszlismy, samotny Kiwaczek grzebal w glebie z uporem maniaka swoim dlugasnym dziobem, wypiety do nas caly czas dupka, stojac gdzies w ciemnym rogu swojego przybytku. I ani sie nie ruszyl. Jako ze bylismy tam sami, po jakims czasie zaczelismy usilne proby wyploszenia ptaka z rogu tak aby chociaz raz przebiegl sie po wybiegu w te i wewte. Jako ze walenie w pancerna szybe nie dalo rezultatu, w akcie desperacji blysnalem, mimo zakazu, pare razy Kiwisiowi flashem z aparatu po oczach. I nic. Jak grzebal nerwowo w ziemi odwrocony do nas dupka, tak grzebal dalej. Sfrustrowany taka chala za 25 dolcow, po 15 minutach nieudolnych prob przeploszenia ptaka, poszedlem do kasy z reklamacja. Na szczescie moje 'wicie-rozumicie' poskutkowalo na tyle ze gosciu wzial latarke i przyswiecil nam Kiwaczka tak ze moglismy chociaz zobaczyc gdzie dziub a gdzie nogi (bo kuper widzielismy caly czas). Ale z rogu, skubany, nie wylazl.

Na szczescie przy wyjsciu, w pamiatkowym stal dokladnie taki sam okaz, tyle ze wypchany. Mozna go wiec bylo spokojnie zobaczyc ze wszystkich stron. Bardzo ladne zwierze.

To tyle z nowych wrazen na wczoraj i dzis.

Nie wiem jak bedzie z podlaczeniem do internetu na nowym miejscu wiec prosze o cierpliwosc.

Ps. Wczoraj rano do zatoki wplynal olbrzymi wycieczkowiec Sun Princess, ktorego widzielismy z balkonu zawijajacego do portu w Auckland w sobote. Teraz moglismy go obserwowac z patio (a wlasciwe: z kanapy w bawialnym) wplywajacego do The Bay of Islands. Bylo na co popatrzec. Ot, taki bonus do i tak juz swietnego widoku.

I jak tutaj narzekac gospodarzom na cokolwiek?

No comments: