Friday, December 21, 2007

O kurde, co za gehenna....

Nie, nasza podroz jak na razie jest super. Chodzi o podlaczenie do internetu. Zajelo mi 5 dlugich dni aby znow byc online. Tym razem pisze z Wellington. Cena podlaczenia za to taka sama jak na Tahiti - $10/h. Co za zdzierstwo.

Oto ile czasu, poswiecenia i pieniedzy pochlania mi informowanie moich wiernych czytelnikow (jesli wogole sa tacy) o naszych poczynaniach.... Aby nie przeciagac, oto moje wrazenia z wtorku. Jutro postaram sie zamiescic cos z reszty tygodnia, m.in. z naszego pobytu w Rotorua.


Nasz drugi 'Bed & Breakfast' w NZ. Tym razem sniadanko wliczone w cene, choc cena bardzo slona; ale przynajmniej czlowiek wie za co placi. Przyznam ze mialem mieszane uczucia bookujac noclegi na farmie, chodzilo mi raczej o pobliski Waipuo Forest gdzie wciaz rosna unikatowe dla NZ gigantyczne drzewa kauri (takie nowozelandzkie sekwoje). Najwieksze ma 2000 lat i jest czczone przez miejscowych Maori jako 'Bog Lasu'. Cos w stylu Ayers Rock/Uluru w Australii dla Aborygenow tylko na nowozelandzka modle.

Farma miala byc niedaleko lasu. No, faktycznie jest - 53 km, w normlanych warunkach - rzut kamienien. W NZ jednak to godzina w jedna manke. Las byl po drodze z The Bay of Islands wiec juz go zaliczylismy przed farma. Gdy w koncu dotarlismy na miejsce pozostalo wiec tylko jedno - enjoy the farm.

Wlascicielem okazal sie jowialny Anglik przeflancowany na Nowozelnadczyka - Hugh. On i jego zona prowadza (kolejna juz) farme probujac jednoczesnie dokooptowac do tego agro-turystyke. Wychodzi im to naprawde dobrze; bardzo podoba mi sie wysoki standard ktory narzucili sobie w stosunku do businessu turystycznego. Widac ze probuja byc forpoczta najlepszych agro-turystycznych 'Bed and Breakfast' w NZ. Chociaz musze przyznac ze na pierwszy barak wielkosci naszej lazienki w Calgary w ktorym rzekomo mielismy mieszkac pomyslalem:

- Chyba sobie facet jaja robisz z porzadnych ludzi.

No ale pierwsze sliwki robaczywki zwazywszy ze nieopodal stal pusty piekny murowany domek, widac ze przeznaczony dla gosci. $70 wiecej na noc i znow bylismy 'back in business'. Komfort tak gdzies z 5 razy wyzszy niz w baraku (zrobionym wprawdzie na maksa ale wciaz: baraku), porownywalny z komfortem ktory mielismy w naszym super-duper mieszkaniu w Auckland. Co jest o tyle podziwu godne ze bylismy 'in the middle of nowhere', na farmie, 23 km od najblizszego miasteczka (Dargaville). Bylem tak zadowolony z naszego nowego lokum ze przymknalem oko na zepsuty dekoder do satelity i niedzialajacy wireless internet. W koncu nie przyjechalismy ogladac tutaj telewizji.

Korzystajac z ladnej pogody i bedac totalnie podekscytowanymi naszymi wiejsko-miejskimi klimatami (wies dookola a standart calkiem miejski), rzucilismy sie w farmerskie zycie nowozelandzkiego hodowcy bydla i owiec. Gosciu (Hugh) byl na tyle przychylnie nastawiony do naszych widzimisie ze postanowil dla nas przepedzic krowy z jednego pastwiska na drugie. Niby proste, tyle ze na pastwisko jechalo sie 20 minut samochodem (4 x 4) przez bloto pod stroma gore, krow bylo 200 sztuk a przepedzanie uskutecznialy.....3 specjalnie do tego celu przeszkolone psy. My tylko stalismy i sluchalismy przez pol godziny dzikich wrzaskow naszego gospodarza. Bo zaganianie nie szlo tak gladko jak mogloby sie to wydawac. Nie wiem czy psy mialy zly dzien, czy krowy byly mniej sklonne do kooperacji czy Hugh nie dosc wyraznie wydawal komendy. W kazdym razie po paru minutach tego ledwo kontrolowanego chaosu rozbolala mnie na serio glowa. Psy ujadaly jak wsciekle, krowy ryczaly jak najete, Hugh darl sie wnieboglosy. No po prostu siejsko-czarodziejsko. Nie tak wyobrazalem sobie spokoj i cisze nowozelandzkiej farmy.

Przypomnialo mi sie nagle to dlaczego wole mieszkac w miescie.

Skonczylo sie na tym ze musielismy najwyrazniej krabrne dzisiaj krowy 'popychac' (prawie doslownie) samochodem do zagrody (trabienie, krzyki, trabienie, ryki, trabienie, ujadanie, trabienie). Ja na przednim siedzeniu malego jeepa. Krowie cielska pchane przez samochod metr przede mna. Kolorytu calosci dodawal fakt ze jedna z krow wlasnie sie ocielila i raz po raz, chroniac cielaka atakowala w stylu byka szarzujacego podczas corridy osaczajace ja psy. Raz o malo w swojej slepej furii nie wyrznela w samochod, w dodatku w moje drzwi bo psy widzac atakujaca krowe sprytnie nurkowaly pod toczacy sie wolno samochod. Chcialem powiedziec Hugh ze ja juz chce do domu ale i tak by mnie nie uslyszal bo caly czas darl sie jak opetany na ujadajace jak wsciekle psy, nie spuszczajac reki z wyjacego klaksonu.

Pozostalo mi tylko czekac kiedy oszalala ze wscieklosci krowa przebije lbem drzwiczki rachitycznego samochodu i tym samym moje nogi.

The horror.......

Caly ten chaos trwal ladnych pare minut ktore wydawaly sie wiecznoscia. Bylem juz przy ostanich 'zdrowaskach' kiedy nagle, o dziwo, krowy jak jeden maz (czy raczej w tym przypadku: jedna zona) zrobily w tyl zwrot i z totalnej agresji przeszly w potulny trucht do zagrody. Pare minut pozniej bylo po wszystkim. Ale trauma poprzednich obrazow pozostala na cale zycie.

The horror.........

Jedyne co zdolalem z siebie wydusic to banalna uwaga:

- 'I didn't know that cows could be that aggresive'

Na co Hugh zasmial sie, swoim zwyczajem, na cale gardlo mowiac:

- 'Sure they are! Ask any farmer and he'll tell you that they are worse than bulls!'

I guess I should have asked the question a little bit earlier.......

Po powrocie do domu, tak gdziez przy 5-tym piwie mozna bylo zaczac kombinowac na spokojnie jaka terapia bedzie najlepsza dla Veroniki po powrocie do Calgary i ile bedzie to kosztowalo? Zaczelismy tlumaczyc skolowanej Misi ze ta krowka to byla mamusia, ze bronila swojego dzidziusia i ze my tak samo bysmy Jej bronili itd, itp.

Chyba zadzialalo, bo nastepnego rana pierwsze slowa ktore wypowiedziala Veronika brzmialy:

- "Czy mozemy isc znow przeganiac krowki?"

Przyznam ze lekko mnie to zaniepokoilo. Wciaz bowiem mialem przed oczyma przesladujace mnie cala noc dramatyczne obrazy raz po raz szarzujacej w slepej wscieklosci krowy, ledwie metr ode mnie.

The horror......

Reszta naszego pobytu byla na szczescie mniej traumatyczna. Krow juz nigdy nie przeganialismy.

Dzis jedziemy do Rotorua. Do uslyszenia przy najblizszej okazji.

1 comment:

Unknown said...

Tomek juz przestan z tym Horror...czyszby juz zapomniales jak to bylo na wsi polskiej:):):) a no tak na wsi to sa w zagrodzie, no i napewno nie 200 sztuk:):):)

I have to say this is getting to be a bit difficult, me typing in polish:):):) and to top it all off no spell check on the english version.....now that's HORROR:):):)

Dzisial Gabrysia wstala cala zadowolona bo przespala najdlu(the longest night of the year)i dalej solidnie czeka pod hoinka oczekujac mikolaja...czy wy macie jakies plany swiateczne???

No nic, pozdrawiamy was, i zyczymy wam Merry Christmas and a Happy New Year!!!!!