Friday, December 14, 2007

Wczorajszy wypad na Waikehe Island byl, jak do tej pory, najfajnieszym naszym dniem w NZ. Wszystko zagralo tak jak trzeba: pododa wyklarowala sie akurat gdy wysiedlismy z promu, Veronika szalala po plazach i pobliskich placach zabaw a my moglismy w koncu zrelaksowac sie w ciszy i w spokoju w promieniach sloneczka z szumiacym oceanem w uszach. Prawie Tahiti.

Nigdy bym nie przypuszczal ze Waiheke Island bedzie tak maksymalnym miejscem; wyspa wygladala jeszcze lepiej niz w turystycznych folderach. Cala wyspa jest glowna celem weekendowych wypadow dla ludzi z Auckland; nic dziwnego - nie dosc ze ma dziesiatki swietnych plaz, stosunkowo ciepla wode (po raz pierwszy widzialem gremialnie kapiacych sie ludzi a nie tak jak w Auckland, pojedynczych czlonkow klubu Morsa) to srednia temperatura powietrza jest ok. 5 stopni wyzsza niz w Auckland! Nawet, jak powiedzial kierownik naszej wycieczki, pogodowo tez z reguly jest lepiej niz w Auckland. Podobno sam czesto i gesto obserwuje ze swojego domu z widokiem na zatoke nadciagajace nad Auckland burze. Normalnie pomyslalbym: 'tere fere'. Ale po powrocie do miasta, blekitne niebo zamienilo sie w chmurska a cieplelko zostalo ostatecznie przepedzone przez notoryczny tutaj, chlodny wiatr. A to wszystko raptem pol godziny podrozy promem pozniej.

Cos w tym musi byc......

Dodatkowa atrakcja sa rozsiane po calej wyspie winnice. Mozna oczywiscie wykupic wycieczke podczas ktore busik wiezie cie od winnicy do winnicy. Tak ze wracasz na prom wesolutki jak ten szypior na wiosne. Niestety, ze wzgledu na obecnosc dziecka w naszym zespole, mimo moich usilnych nalegan z bolem serca pozostalismy z Marta przy placach zabaw i hustawkach. Ktos w koncu musial pilnowac zebysmy wrocili do Auckland tak jak przyjechalismy - w trojke.

Za to autochtoni nie oszczedzali sie wogole. Jadac na wyspe, na naszym promie bylo ledwie parenascie osob na krzyz. Wracajac, gdy zobaczylem na dworcu promowym dzikie, klebiace sie tlumy podchmielonych tubylcow - zwatpilem. Prom zabiera 650 osob, spokojnie bylo tyle. Wiekszosc - urznieta na makasa. Na oko wiekszosc grup chyba celebrowalo swoje Christmas Party co zreszta widzi sie na codzien w Auckland na lewo i prawo. Gdy prom podplynal cala ta tluszcza rzucila sie do zaladunku. W pewnym momencie zwatpilem czy wogole uda nam sie wejsc ale jakos sie zapakowalismy i w droge. Mimo ze podroz trwa tylko 30 minut, towarzystwo bylo najwyrazniej niedopite i chcialo wykorzystac swoje ostatnie pol godziny wolnosci zanim zostana zgarnieci pod troskliwe skrzydelka i baczne oko czekajacej w domu wpolmalzonki/a, tak ze bar oblezony byl tak jak onegdaj, nie przymierzajac, Czestochowa.

Oczywiscie najgorzej byc trzezwym wsrod spitego towarzystwa, patrzylem sie wiec na to wszystko z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony bylem zgorszony ta degrengolada, z drugiej zas nieco im zazdroscilem najwyrazniej fajnej zabawy.

To byl naprawde swietny dzien. Szkoda ze trzeba sie znow pakowac, ale dzisiaj jedziemy na polnoc do the Bay of Islands. Podobno cos jak Waiheke tyle ze na stalym ladzie.

Moze tam tez robia wino?

No comments: