Tuesday, December 11, 2007

A wiec mamy za soba pierwszy wypad za miasto wynajetym samochodem. Z tego tytulu, oto garsc przemyslen i obserwacji na temat jazdy samochodem po NZ:

1. Jak powszechnie wiadomo, w NZ tak jak w 5-6 innych krajach na swiecie jezdzi sie, niewiadomo dlaczego, po lewej stronie drogi. W zwiazku z czym, takze w konstrukcji samochodu wszystko jest odwrocone. Oczywiscie kierowca siedzi tam gdzie siedziec powinien pasazer (nic dziwnego wiec ze po przylocie wpakowalem sie taksowkarzowi na jego miejsce. Trzeba bylo widziec panike na jego twarzy.....) ale dla mnie najbardziej irytujace jest przestawienie przelacznikow do wycieraczek z kierunkowskazami. I tak, mknac jak gdyby nigdy nic autem po zlej stronie drogi, czlowiek juz sobie mysli ze calkiem niezle mu idzie do momentu kiedy trzeba zmienic pas. Wtedy na bank wlacza wycieraczki, przy czym glupieje ostatecznie i zamiast blyskawicznie zmieniac pas zastanawia sie czemu wycieraczki chodza skoro nie pada? Pare chwil potem przychodzi olsnienie ze to wszystko znow wina geniusza ktory poprzestawial wszystko w samochodzie. Po paru chwilach znajduje sie oczywiscie odpowiedni przelacznik po drugiej stronie niz zwykle tyle tylko ze w tym momencie juz dawno prawy pas jest zajety przez innych uzytkownikow drogi a ty (no, tzn. ja) wleczesz sie jak ten ciamajda za jakims zawalidroga. A wycieraczki sobie chodza.......

2. Nowozelandzkie drogi bardzo przypominaja mi drogi w Polsce. Niby sa ale jakos trudno nimi gdzies szybko i sprawnie dojechac. Jazda nimi to dokladnie taka gehenna (tepo kulawego zolwia), choroba lokomocyjna polaczona z bolem czaszki (nierowny, glosny asfalt) i rosyjska ruletka z Przeznaczeniem (kierowcy idioci tudziez niewiarygodne rozwiazania infrasturkturalne typu - ni z gruchy ni z pietruchy z 2 pasow robi sie 1) jak, wypisz wymaluj, jezdzenie po kochanej Ojczyznie.

Niespelna 100 km za Auckland definitywnie konczy sie 2 pasmowa autostrada na rzecz normalnej jednopasmowej szosy z ograniczeniami szybkosci do 50 km/h gdy tylko przejezdza sie przez jakas pipidowe. A tych jest na trasie zatrzesienie. Od czasu do czasu zdarzaja sie ronda. Tam i owdzie - swiatla. W razie watpliwosci czy czlowiek wywiodl sie juz na maliny czy caly czas, mimo wszystko, jedzie po glownej 'autostradzie' panstwa (cudzyslow nieprzypadkowy), watpliwosci rozwiewa mijany raz co raz dumny znak z numerem 1. Trudno w to uwierzyc ale oto CALY CZAS JEST SIE NA AUTOSTRADZIE! I cale szczescie ze znaki sa raz poraz, bo idac za naturalnym instynktem chcialoby sie natychmiast zawrocic i szukac na nowo 'lost highway', a tym czasem ciagle po niej sie jedzie! A ze wyglada to-to bardziej na droge Koluszki-Wachock niz Autostrade nr 1...? Abstarkcja jak u Lynch'a.

3. Krajobraz NZ jest niepodobny absolutnie do niczego ale w najlepszym slowa/sformulowania tego znaczeniu. Wszedzie soczyscie zielono i strasznie pagorkowato. Duzo lak i malo lasow. Ktos powiedzial ze klimat NZ to klimat wiecznej wiosny i cos chyba w tym jest. Trawa ma kolor jasnozielony, to samo drzewa lisciaste - wygladaja jakby dopiero puscily paki. To wszystko bujnie wymieszane z wszelakiego rodzaju egzotycznymi drzewami typu palmy, paprocie czy magnolie. Naprawde - rewelacja. Przez mocno pagorkowaty teren nowozelandzkie drogi to jeden wielki rollercoaster. Tyle ze bardziej horyzontalny. Zakret na zakrecie a na tym zakrecie jeszcze jeden zakret. A spojrzysz na mape - prosciutko ze nic tylko wsiadac, zamykac oczy, noga na gaz i gnac przed siebie.

Reasumujac: po NZ jezdzi sie po prostu POWOLI. Jedziesz na wycieczke 200 km za miasto? Toz to prawie 3 godziny autostrada w 1 strone! Lepiej wyjedz wczesniej bo wrocisz pod wieczor. Ot, taki miejscowy koloryt, ktoremu uroku dodaja wszedzie widoczne maoryskie nazwy miejscowosci. Jak jedzie sie z Auckland do Waitomo Glowworm Caves? Otoz mozna jechac albo przez Whatawhata albo przez Kihikihi. Powaznie. Dzis, aby urozmaicic sobie droge pojechalismy tam przez Whatawhata a wrocilismy przez Kihikihi.

Maoryskie nazwy sa naprawde nie do wyjecia, nadajac calosci przesympatyczny wyraz i czyniac jazde po nowozelandzkich drogach do zniesienia. Jak tutaj bowiem sie nie usmiechnac raz po raz na widok np. miejscowosci o nazwie Papakura. Papakura, czyli co? Dla mnie po prostu - Kogut.

1 comment:

Marzena said...

jestem jak widac troche do tylu z czytaniem ale na pewno dzisiaj nadrobie Strasznie mnie rozsmieszyl ten opis jazdy samochodem.